- Przyłapała mnie pani. Mam nieduży zapas czegoś mocniejszego...
- Tak - powiedziała ponuro - ale jestem alkoholiczką. Napiję się tylko kawy. - Świetnie - odpowiedział. Rainie stwierdziła, że już go bardzo lubi. Najpierw weszli do malutkiej kuchni, z której korzystali wszyscy mieszkańcy budynku. Phil dolał sobie do kawy odrobiną whisky. Rainie zaczęła dodawać śmietanki i cukru, aż detektyw de Beers wreszcie się roześmiał. - Widzę, że jest pani uzależniona - skomentował. - Cukier i tłuszcz to powszechnie akceptowane narkotyki. - Na dodatek dobrze je pani toleruje - zapewnił, przyglądając się uważnie jej figurze. Weszli do biura. Usiadł przy biurku w czerwonym skórzanym fotelu. Dla Rainie pozostało stare kuchenne krzesło, które -jak wywnioskowała - miało zniechęcać interesantów do zbyt długich wizyt. Phil podniósł nieduży szklany talerz. - M&M'sa? Rainie pokręciła głową. On wziął pełną garść. - Ja też mam problemy z uzależnieniem - przyznał wesoło. Zaczął żuć cukierki, a w tym czasie Rainie przyglądała się gabinetowi. 147 Pokój nie był duży, ale wystarczająco przestronny. Na jednej ścianie znajdowały się dwie półki pełne takich wydawnictw jak „Prawo stanu Wirginia" oraz sterty czasopism prawniczych. Na drugiej ścianie znajdowała się gale¬ ria dokumentów oprawionych w ramki. Dyplom ukończenia akademii policyjnej w Wirginii. Liczne czarno-białe zdjęcia de Beersa w towarzystwie różnych mężczyzn w garniturach. Pomyślała, że to pewnie jacyś ważni ludzie. - Ważne osoby? - spytała, wybierając przypadkowe zdjęcie. - To jest dyrektor Freeh - odpowiedział. - Kim jest dyrektor Freeh? De Beers uśmiechnął się do niej szeroko. - Szef FBI. - Aha, ten dyrektor Freeh. - Rainie umilkła i zaczęła popijać kawę. Z dodatkiem whisky smakowałaby o wiele lepiej. - Tak więc - zaczął de Beers - zgodnie z pani prośbą obserwuję panią Mary Olsen. Wyjątkowo nudna osoba. Nie wychodziła z domu ani wczoraj, ani dzisiaj. - To niezbyt pomocne. - Nie, ale skontaktowałem się z firmą telekomunikacyjną. Wyciągnę jej dane i spróbuję coś znaleźć. Skoro pani ją niepokoiła, to z pewnością nie spędza czasu na oglądaniu telewizji. - Kontaktuje się z różnymi ludźmi. - Właśnie! Zdobędę nazwiska, numery i adresy. Co mam dalej robić? - Prześle mi pan faksem nazwiska i numery osób, z którymi kontaktowała się najczęściej. Znam policjanta, który chętnie ich sprawdzi. - Sam mogę to zrobić. - Pan niech pilnuje Mary Olsen, na wypadek, gdyby telefony nam nie wystarczyły. Mam też kolejne nazwisko. Larry Tanz. Prawdopodobnie jest właścicielem restauracji, w której pracowała Mary Olsen, jak również Amanda Quincy do dnia tragicznej śmierci. Jestem ciekawa, czy może złożył wizytę swojej byłej pracowniczce. - Trudno pocieszać na odległość przerażone kobiety. - Słusznie. - Rainie się zawahała. - Nosi pan broń, prawda? Cały czas Duży kaliber? De Beers popatrzył na nią. - Przeczuwam, że ma pani dla mnie niezbyt miłe wieści. - Dowody wskazują, że wbrew temu, co wcześniej ustalono, córka mo¬