swojego ulubionego miejsca pod gankiem. Na pobliskich polach hasało i wierzgało kilka źrebaków o pałąkowatych
nogach. Ich włosie lśniło w promieniach zachodzącego słońca. Nevada odchylił się do tyłu, skrzyżował nogi i czekał. Reporterka przysiadła na krawędzi krzesła, jakby w obawie, że kurz na siedzeniu zabrudzi jej czarną spódnicę. - Mam dyktafon. - Otworzyła neseser. - Żadnego dyktafonu. - Ale... - Proszę posłuchać. Nie sądzę, żebym miał pani cokolwiek do powiedzenia. Słyszałem, że przeprowadziła pani wywiad z Calebem, prawdę mówiąc, piał o tym na całe miasteczko, przechwalał się, ile to pieniędzy zgarnie za jakąś wyjątkową umowę, którą we dwoje sporządziliście, ale ja niewiele więcej mogę dodać. - Był pan jednym z głównym uczestników śledztwa - argumentowała. Zapach jej perfum go drażnił. Nie były tanie i odniósł wrażenie, że kupowała sobie ubrania w prestiżowych butikach, a nie w zwykłym supermarkecie; mógłby się założyć o swoją ulubioną klacz, że jej spódnica, botki, zrobiony na drutach top i marynarka - a nawet perfumy - miały logo jakiegoś słynnego projektanta. Wprawdzie jej samochód był niedrogi i dość wysłużony, ale Karina Nedelesky nie oszczędzała na swoim wyglądzie. Taka dwoistość: kobieta reporter. O nie, nie wierzył ani jednemu z jej pomalowanych henną włosów. - Pan i Ross byliście zaprzysięgłymi wrogami - oznajmiła, racząc go uśmiechem z rodzaju: „kurczę, jesteś taki niesamowity”. - I twierdził pan, że tamtej nocy on ukradł panu pikapa. - Ktoś to zrobił. W końcu to Ross wylądował w moim wozie. - I omal nie zginął. Rąbnął w drzewo, zgadza się? - To wszystko jest przecież w raporcie - odparł poirytowany. Nie podobała mu się ta kobieta; była zbyt gładka, zbyt skoncentrowana na sobie. - Ale w szkole średniej byliście przyjaciółmi. 110 - Nie byliśmy przyjaciółmi. Graliśmy w tej samej drużynie futbolowej, kiedy on był w szkole. - Zaczynała porządnie działać mu na nerwy. Popatrzył na nią ze złością. Nawet nie drgnęła jej powieka. - Z tego co wiem, interesowaliście się tą samą dziewczyną. - To nie była przypadkowa uwaga. Ona cały czas do tego zmierzała. - Shelby Cole. Sędzia Jerome... hm, zdaje się, że w tych okolicach mówią o nim Red. Tak czy owak, obaj spotykaliście się z córką sędziego Cole’a. Już i tak nieźle wkurzony, Nevada wybuchnął: - Przez pewien czas umawiałem się z Shelby. - A Ross? - zagadnęła. - To jego będzie pani musiała o to zapytać. - Teraz odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech. - Ale to chyba nie jest najlepszy pomysł. Ross nie cieszy się dobrą opinią, pani... - zerknął na wizytówkę, którą wciąż trzymał w ręku. - ...Nedelesky. I ma dość paskudny charakter. Gdybym był na pani miejscu, nie naciskałbym zbyt mocno. Trochę ją zdenerwował, ale nie zdołał całkowicie wyprowadzić z równowagi. - Czy jest coś, co powinnam wiedzieć o pańskich stosunkach z Rossem McCallumem? Prychnął pogardliwie. - Nie sądziłem, że w ogóle jakieś mam. - Nienawidzi pan McCalluma. Wszyscy w miasteczku to wiedzą. Stoczyliście kilka bójek jako nastolatkowie, a później, raptem kilka tygodni przed śmiercią Ramóna Estevana, pan i McCallum poturbowaliście się nie na żarty i obaj wylądowaliście w szpitalu. Pan nie widzi odtąd na jedno oko, a McCallum miał chyba pęknięte żebra i złamany obojczyk. O co poszło? - Pokłóciliśmy się. Sprawy wymknęły się spod kontroli. Jak już mówiłem, McCallum jest wyjątkowo porywczy. - A pan? - A ja się potrafię obronić. Proszę posłuchać, wystarczy już tych pytań. Jak powiedziałem, wszystko, co chce pani wiedzieć, jest w sądowych kartotekach. - Nevada wstał, dając do zrozumienia w ten sposób, że uważa rozmowę za skończoną. Zignorowała jego sugestię. - A więc gdzie pan był, kiedy zastrzelono Ramóna Estevana? - To jest w moim raporcie. Patrolowałem miasteczko. - Sam? - Nawet nie starała się ukryć podejrzliwości. - W tamtym czasie nie miałem przydzielonego partnera. Uniosła obie brwi, jakby dla niej ta informacja była z jakichś względów ważna. - Narzędzie zbrodni nigdy nie zostało znalezione. To prawda? - Z tego co wiem, nie.