podobna. Bardzo, ale to nie był ten głos, była za młoda, widziałem ją z bliska i już wiem, że
to nie ona, ale do cholery, tyle o niej wiedziała... o nas. – Przeszył go dreszcz. Przypomniał sobie, jak ją całował, dotykał. Jego żołądek aż podskoczył na wspomnienie jej smaku i tego, jak go potraktowała. Wściekły na siebie usiłował się skupić, myśleć jak policjant, nie jak mąż. – No dobra. Czyli telefon to ślepy trop. Coś jeszcze? – Sprawdzamy wszystko, rozmawialiśmy ze świadkami, którzy widzieli O1ivię na lotnisku z Petrocelli. Sprawdzamy zapisy kamer z lotniska i przebieg dnia Petrocelli. Za mało, pomyślał Bentz. – A FBI? – Kapitan rozmawia z... – To porwanie, Hayes. – Jeszcze nie minęły dwadzieścia cztery godziny. Nie żeby wydział osób zaginionych kierował się... – Mam nadzieję. Do cholery! Nie żyje policjantka. I kilka innych osób. A więc mamy nie tylko porwanie, ale i seryjniaka! Federalni powinni być zainteresowani. – Sprawdzają już siostry Springer. Nie wiemy jeszcze, czy te wszystkie sprawy są ze sobą powiązane – przyznał Hayes. – Bledsoe się tym zajmuje. – Świetnie. – Bentz nie mógł znieść myśli, że życie O1ivii może zależeć od wyników pracy Andrew Bledsoe. – A Fernando Valdez? Rozmawiałeś z nim? – Ciągle go szukamy. Wczoraj wieczorem nie wrócił do Salazarów, obserwowaliśmy dom. – Spojrzał na Bentza. – Rozmawiałem z Jerrym Petrocellim. Był załamany. – Nie dziwię się – mruknął i błagał niebiosa, by nie on był następnym mężem, który się dowie, że jego żona zginęła z ręki psychopaty. Oby nie. Patrzył, jak sześciu silnych mężczyzn niesie trumnę na ciężarówkę... podobnie jak przed laty, w dzień pogrzebu. Skrzynia zniknęła mu z oczu. – Teraz przynajmniej będziemy wiedzieli, czy to Jennifer – powiedział, gdy zatrzasnęły się drzwi. – Nie potrwa to długo – zapewnił Hayes. – Już mamy dane od jej dentysty. Specjalista porówna je z tym, co znajdzie w czaszce. A potem co? – zastanawiał się Bentz. Morze nie wyrzuciło kolejnego ciała, więc nadal nie wiedzieli, co się stało z kobietą, która udawała Jennifer, zwabiła go na wybrzeże i skoczyła. Dlaczego to zrobiła? Kim jest naprawdę? Dlaczego go dręczy? I co zrobiła O1ivii? Hayes chyba czytał w jego myślach. – Znajdziemy ją – powiedział. Zadzwonił jego telefon. – Później pogadamy, Bentz. – Wyjął aparat z kieszeni i podniósł do ucha, idąc do swego wozu. Ciężarówka z trumną już odjechała. Bentz został sam nad dziuraw ziemi, w której, jak sądził niegdyś, na wieki składa pierwszą żonę. Przeszył go dreszcz, jakby ktoś obserwował go z ukrycia, śledził każdy krok. Rozejrzał się, wpatrywał we mgłę. Wydawało mu się, że widzi ludzką postać, zaraz jednak rozpłynęła się wśród drzew. Czyżby ktoś go obserwował z zarośli po drugiej stronie ogrodzenia? Powtarzał sobie, że to tylko rozszalała wyobraźnia, że podziałała na niego ekshumacja, ale i tak ruszył tam, gdzie, jak mu się zdawało, poruszyły się gałęzie. Był bliżej i teraz miał pewność, że widział zielone oczy. Zielone! Jak Jennifer! Przyglądały mu się przez mgłę. Jego puls przyspieszył. – Niemożliwe – wycedził przez zęby. Ale i tak musiał to sprawdzić. Szedł coraz szybciej, biegł wpatrzony w miejsce, w którym po raz pierwszy zobaczył ruch. Kolano i udo protestowały boleśnie, ale nie zwracał na nie uwagi. Dobiegł do ogrodzenia, przeskoczył je, wylądował na zdrowej nodze. W zaroślach nikogo nie było, nie patrzyły na niego żadne zielone oczy. A przecież dałby sobie rękę uciąć, że ktoś tu był, obserwował... Czekał, jakby wiedział, że przyjedzie na ekshumację. Ktoś, kto wie, gdzie jest Olivia. Cholera. Doszedł do kępy drzew, nieruchomych w kłębach mgły. Widział ją tutaj, potem zniknęła w zaroślach. Duch we mgle.