Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/vapiano.wroclaw.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/hydra14/ftp/vapiano.wroclaw.pl/paka.php on line 5
– Tak, tak. – Sanders zdecydowanie nie miał zamiaru dopuścić do sprawy FBI. Machnął

– Tak, tak. – Sanders zdecydowanie nie miał zamiaru dopuścić do sprawy FBI. Machnął

  • Duszan

– Tak, tak. – Sanders zdecydowanie nie miał zamiaru dopuścić do sprawy FBI. Machnął

05 July 2022 by Duszan

ręką lekceważąco. – Jestem pewien, że poradzimy sobie. Już zgromadziliśmy mnóstwo dowodów. Na tym etapie dane z komputera będą tylko kropką nad i. – Nie mamy niczego, co wiązałoby Danny’ego z morderstwem Melissy Avalon – zauważyła Rainie. – W takim razie prokurator wniesie oskarżenie o spowodowanie śmierci dziewczynek. To mi wystarczy. Ile dożywotnich wyroków może odsiedzieć człowiek? – Dziecko – powiedziała w zamyśleniu Rainie. Rezygnując całkowicie ze swojej kolacji, sięgnęła do talerza Quincy’ego po liść sałaty. – Ile dożywotnich wyroków może odsiedzieć dziecko. Sanders przewrócił oczami. – Jakby wiek miał tu coś do rzeczy. Grozi nam zalew młodocianych psychopatów. Nie mam racji, Quincy? Zapracowani rodzice hodują potwory, pozbawione uczuć i sumienia. Ci milusińscy najpierw niszczą i zabijają na ekranie komputera, a potem robią to samo na ulicy. Mordują ciężarne kobiety i wracają do domu obejrzeć „Królika Bugsa”. „New York Times” drukował o tym kiedyś artykuły. – Nie wierzyłbym we wszystko, co piszą gazety – powiedział Quincy. – Dlaczego? Czytałem to na początku lat dziewięćdziesiątych, a ile mieliśmy od tamtej pory strzelanin w szkołach? – Na pewno kilka – zgodził się posłusznie Quincy – ale za to rok 1998 należał do najspokojniejszych. Sanders rzucił Quincy’emu pełne powątpiewania spojrzenie. Agent FBI nie przejął się tym zupełnie. – W roku szkolnym 1992/93 – ciągnął – o czym pewnie wspominał „New York Times”, mieliśmy pięćdziesiąt pięć ofiar śmiertelnych. Ale jak zaznaczyłeś, to było przed plagą rzezi w szkołach. W roku 1997/98 doszło do trzech strzelanin, podczas których zginęło czterdzieści osób. Niemal trzydziestoprocentowy spadek. Prawda jest taka, że tragedie w szkołach przypominają trochę katastrofy lotnicze. Szokują i dostają się na pierwsze strony gazet, ale trudno je uznać za reprezentatywne dla określonej sfery życia. Dzieci są wciąż bezpieczniejsze w szkole czy w samolocie niż w prowadzonym przez rodziców samochodzie. – Ale przecież te incydenty ciągle się powtarzają – zaoponowała Rainie i ukradła kolejną grzankę z sałatki Quincy’ego. – Na początku można było utrzymywać, że to tylko tragiczne epizody, ale ten koszmar trwa już całe lata. Jedna strzelanina budzi żal. Siedem po prostu przeraża. – Mamy do czynienia z niepokojącymi zjawiskami – przyznał Quincy – ale nie możemy tracić szerszej perspektywy. Generalnie rzecz biorąc, skala przestępczości wśród nieletnich zmalała w ciągu ostatnich pięciu lat. A ponieważ walczymy z narkotykami i gangami, szkoły stają się coraz bardziej bezpieczne. To dobra wiadomość. – Z drugiej strony – dodał, widząc sceptycyzm swoich słuchaczy – niektórzy uczniowie postępują szokująco brutalnie i bez skrupułów. Niestety media zniekształcają fakty. Normalny chłopiec zabija dziesięć osób. Kochająca rodzina ginie z rąk czternastoletniego syna. Przecież to kompletny absurd. Jeśli się nie opamiętamy, będziemy żyć w strachu przed własnymi dziećmi. A tymczasem naprawdę przytłaczająca większość młodocianych zbrodniarzy nie jest wcale normalna. U części rozpoznano poważne zaburzenia psychiczne. To ludzie chorzy. Powinni przyjmować leki. Nawet ci, w przypadku których nie stwierdzono wcześniejszych zakłóceń, prawdopodobnie cierpieli na silne zaburzenia więzi, co umożliwiło im decyzję o morderstwie. – Co to są zaburzenia więzi? – zapytał Sanders. – Brak zdolności nawiązywania więzi – odpowiedziała błyskawicznie Rainie. Wzruszyła ramionami i poczęstowała się znowu sałatką Quincy’ego. – Studiowałam psychologię. Pamiętam jeszcze co nieco. – Bardzo dobrze – pochwalił ją Quincy, ale zaraz zmarszczył brwi i przysunął talerz bliżej siebie. Rainie ukradła mu kolejną grzankę. Dał za wygraną. – Każdy odczuwa potrzebę związku z innymi ludźmi – wyjaśnił Sandersowi. – Już jako

Posted in: Bez kategorii Tagged: kupowanie lajków na instagramie, małgorzata kożuchowska i jej mąż, lewatywa przed porodem w domu,

Najczęściej czytane:

ął jej policzek. Popatrzyła na niego zdumiona. - Komar - wyjaśnił. - Ach. - Dotknęła dłonią twarzy w miejscu, gdzie czuła jego palce. - Dziękuję. - Nie ma za co. - Chciałabym się dowiedzieć, jak umarł Danny - powiedziała po kilku sekundach milczenia. - Niech mi pan opisze szczegóły. - Opowiedziałbym ci wszystko już wcześniej. Dzwoniłem do twojego biura kilkakrotnie, ale nie chciałaś ze mną rozmawiać. - Nie byłam przygotowana na wysłuchanie tej historii. Nie z tego powodu odmówiła rozmowy z Beckiem i on dobrze o tym wiedział, niemniej nie próbował z nią dyskutować. Zamiast tego powiedział cicho: - Nic nie poczuł. Śmierć była natychmiastowa. Nie chciała słuchać więcej. To, co usłyszała, było wystarczająco przerażające. - Kto go znalazł? - Rybacy z rozlewiska. Zatarł się silnik ich łodzi, przybili więc do pomostu przy waszym domku rybackim. Zobaczyli zaparkowany samochód Darnny'ego, pomyśleli więc, że ktoś jest w środku. Weszli do domku i znaleźli twojego brata. Próbowała nie myśleć o scenie, jaką zastali nieświadomi niczego rybacy. - Stwierdzono samobójstwo. - Początkowo. - Rudy Harper zmienił zdanie? - Nie Rudy. W biurze szeryfa pracuje teraz nowy detektyw, młody chłopak, Wayne Scott. Rudy przydzielił go do zbadania zajścia. Myślał, że będzie to rutyna, formularz do wypełnienia, przybicie pieczątki i skatalogowanie, koniec sprawy i Danny stanie się tylko numerem. Ale Scott wrócił z obozu rybackiego z większą liczbą pytań niż odpowiedzi. - Na przykład jakich? Czy sądzi, że to mógł być wypadek? - Nie jest tego pewien. Jak mówiłem, ma więcej pytań niż... - Proszę sobie darować mówienie ogródkami, panie Merchant - przerwała niecierpliwie. -Jestem dorosła. Niech pan przestanie rozmawiać ze mną jak z dzieckiem. - Detektyw Scott nie wyjaśnił mi żadnych szczegółów swoich podejrzeń. Daję słowo - dodał, kiedy Sayre spojrzała na niego powątpiewająco. - Mam po prostu przeczucie, że nie jest stuprocentowo przekonany o właściwej opinii koronera. Oparł się plecami o drzewo, zginając jedno kolano i stawiając stopę na pniu. Spojrzał w bok, w stronę wody i w zamyśleniu otarł kroplę potu ze skroni. - Zanim zrozumiałem, że prawo kryminalne nie jest moją najmocniejszą stroną, przez krótki czas pracowałem w prokuraturze - powiedział. - Stąd wiem, jak rozumują gliniarze. Na początku zawsze podejrzewają przestępstwo i właśnie to próbują najpierw wyeliminować. Nie znam Wayne'a Scotta i nie wiem, co mu chodzi po głowie. Nie mam pojęcia, jak dobry jest w badaniu miejsc zbrodni, jakie ma doświadczenie i jaki przeszedł trening. Spotkałem go dopiero w niedzielę wieczorem. Towarzyszył Rudemu, gdy ten przybył, aby przekazać nam smutne wieści. Wygląda mi na młodziaka, ale jest gorliwy i przebojowy. Może po prostu próbuje się w ten sposób wybić albo zaimponować swojemu nowemu szefowi. Może szuka informacji, które potwierdzą jego teorię wyłącznie po to, by uatrakcyjnić całe śledztwo. Sayre słuchała uważnie, odczytując pozawerbalny przekaz. Zrozumiała, o czym myśli Beck i dlaczego ociąga się z powiedzeniem tego prosto z mostu. Przypuszczenie że to coś innego niż ...

samobójstwo lub przypadkowa śmierć było wręcz niewyobrażalne. - Sugeruje pan, że ten detektyw uważa, iż Danny został zamordowany? Beck spojrzał na nią. - Scott nie powiedział tego tak dosłownie. - To po co szukałby informacji i rozpytywał wkoło? - Jest nowy w mieście. - Beck wzruszył ramionami, - Pracuje tu dopiero od kilku tygodni. Nie wie... - Nie wie, że jego szef bierze łapówki od mojej rodziny i przymyka oko za każdym razem, gdy ona łamie prawo? - Huff dopłaca do zbyt niskiej pensji Rudego. - Przekupuje go. - Huff dotuje wiele przedsięwzięć w naszej parafii - uciął Beck. - Zapobiega to wzrostowi podatków. - Ach, tak. Więc Huff przekupuje przedstawicieli prawa wyłącznie przez wzgląd na podatników. - Wszyscy zyskują na jego szczodrości, Sayre. - Łącznie z panem. - I z tobą - odepchnął się od drzewa i podszedł do niej. - Powiedz mi, wolałabyś spędzić w więzieniu te wszystkie noce, w które Rudy przyłapał cię na jeździe po pijaku? Albo na kąpieli nago? Pieprzeniu się na ławce w parku? Wyścigach samochodowych na Evangeline Street? Czy za każdym razem, a wiem, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej, przypadkiem nie byłaś zadowolona z tego, że co miesiąc Huff wsuwa szeryfowi do łapy zwitek banknotów, dzięki czemu twoje wyskoki idą w niepamięć, bez żadnych legalnych konsekwencji? Nie fatyguj się z odpowiedzią, jest oczywista. Spróbuj dla odmiany spojrzeć nieco szerzej, a zobaczysz... - Widzę, panie Merchant, że bardzo ładnie wytłumaczył pan sobie własne skorumpowanie. Jak pan sypia w nocy? Podszedł do niej tak blisko, że jego spodnie ocierały się o jej łydki. Jego obecność znów ją przytłaczała, zupełnie jak wtedy, na ławce przy pianinie. Musiała odchylić głowę, żeby spojrzeć mu w twarz albo cofnąć się o krok, czego nie zamierzała zrobić. Ani myślała mu ustępować. - Po raz ostatni cię proszę, Sayre - przemówił chrapliwym szeptem - mów mi Beck. Jeżeli chcesz się dowiedzieć, jak sypiam, zapraszam cię do mojej sypialni. W każdej chwili. Nie chcąc go spoliczkować, choć czuła nieprzemożną pokusę, odwróciła się i powędrowała w kierunku domu. - Nie żyje. Zatrzymała się i spojrzała za siebie. - Stary Mitchell- powiedział Beck. - Umarł kilka lat temu. Znaleźli go w domku rybackim. Nie żył od kilku dni. Po wyjściu ostatniego gościa, Huff poszedł na górę do swojej sypialni, gdzie przebrał się z ciemnego garnituru w wygodniejsze ubranie. Zatrzymał się na chwilę, mijając drzwi do pokoju Danny'ego. Selma zamknęła go na klucz, zostawiając wszystko tak, jak to wyglądało, gdy w niedzielny poranek Danny udawał się do kościoła. Będzie czekać na znak ze strony Huffa, żeby otworzyć pokój, uporządkować rzeczy zmarłego, zdecydować, co pozostawić, a co oddać na cele dobroczynne. Cała praca przypadnie Selmie. Huff nie czuł się na siłach obcować z rzeczami Danny'ego. Nigdy więcej. Bolał nad śmiercią syna, ale co się stało, to się nie odstanie. Rozpamiętywanie byłoby stratą czasu i energii, a Huff nie zwykł trwonić ani jednego, ani drugiego. Schodząc na dół, zerknął przez szklane drzwi prowadzące na podest na piętrze, gdzie wisiał portret Laurel. Przez szybę dostrzegł Sayre i Becka, stojących na brzegu rozlewiska w cieniu rzucanym przez kępę drzew. Rozbawiony, włożył papierosa między wargi, oparł dłonie na biodrach i zaczął się przyglądać rozgrywającej się na jego oczach scenie. Beck realizował najnowsze zadanie i, jak zwykle, spisywał się świetnie. Trafiła kosa na kamień. Sayre była aż nadto ognista, zapalczywa i pyskata, ale Beck miał w sobie nieustępliwość pitbulla. Jeszcze się nie poddał, chociaż większość mężczyzn już, po pierwszym złośliwym, poniżającym komentarzu Sayre wywiesiłaby białą flagę. Ta dziewczyna nie potrafiła porozmawiać o czymkolwiek bez wywołania kłótni i zamieszania. Nawet jej narodziny były prawdziwą bitwą. Laurel leżała w połogu dwanaście godzin, dwa razy dłużej niż z chłopcami. Sayre od początku miała temperament pasujący do koloru jej włosów. Wynurzyła się z łona matki czerwona na twarzy z gniewu, wrzeszcząc w proteście przeciwko traumatycznej zwłoce narodzin, a może przeciwko samemu przyjściu na świat. Od tamtej pory przysparzała bliskim samych kłopotów. W tej chwili bez wątpienia dawała wycisk Beckowi, choć Huff zachodził w głowę, co takiego chłopak powiedział, że wytrzymała tam aż tak długo. Sayre nie należała do osób, które słuchają, co się do nich mówi, zwłaszcza gdy nie jest to coś, co chcą usłyszeć. Stali bardzo blisko siebie, najwyraźniej zagłębieni w rozmowie albo... Pochłonięci sobą. Ta myśl zdumiała Huffa. Spojrzał na Becka i Sayre z namysłem. Do diabła, stanowiliby niezłą parę. Sayre była wygadana i do wszystkiego podchodziła z niezwykłą pasją. Huff zakładał, że dotyczyło to również tych sfer życia, w których jej zaangażowanie czyniło mężczyzn niezwykle szczęśliwymi, przynajmniej na tyle, aby znosić jej mniej pożądane wady. A Beck, cóż... jeśli się było młodą kobietą, czego można w nim nie polubić? Huff obserwował przez drzwi balkonowe, jak Beck zbliża się do Sayre. Była wyższa niż przeciętna kobieta, ale Merchant i tak górował nad nią wzrostem. Oboje wyraźnie bardzo spięci, atmosfera między nimi groziła wybuchem. Huff miał wrażenie, że lada chwila Beck chwyci Sayre i pocałuje ją. Nagle Sayre odwróciła się i ruszyła w stronę domu. Nie zaszła jednak daleko. Beck powiedział coś, co zatrzymało ją w miejscu. Cokolwiek to było, musiało ją zdenerwować, bo kiedy znów skierowała się do domu, stawiała wielkie, gniewne kroki. - Szykuje się niezła zabawa - zachichotał do siebie Huff, schodząc na parter. Spotkał się z Sayre w chwili, kiedy rozzłoszczona pchnęła drzwi prowadzące do kuchni. Tuż za nią dreptała Selma, namawiając dziewczynę do zjedzenia czegokolwiek. Sayre ignorowała starą służącą. Zatrzymała się, widząc Huffa. Selma, która nadto dobrze znała stosunki panujące w domu Hoyle'ów, wycofała się do kuchni. Mierząc córkę wzrokiem od stóp do głów, Huff zagwizdał. Po kroju dopasowanej czarnej sukni widać było, że przez te wszystkie lata rozłąki figura Sayre nie ucierpiała ani trochę. Dojrzałość przydała nieco pełni jej twarzy. Była teraz kobietą, nie dziewczynką. Na pogrzebie, w kapeluszu z szerokim rondem i ciemnych okularach wyglądała jak gwiazda filmowa w żałobie albo pogrążona w smutku wdowa po prezydencie. Zyskała klasę, której zawsze chciała dla niej Laurel, ale jednocześnie zachowała iskrę butności, z którą przyszła na świat. Denerwowało to Huffa i jednocześnie bawiło. - Witaj, Sayre. - Dzień dobry, Huff. - Zawsze nazywałaś mnie Huff, prawda? - Czasami nazywałam cię dużo gorzej. Wyjął papierosa z ust i roześmiał się. - Pamiętam, że miałaś pod tym względem niezłą wy-obraźnię. Zamierzałaś wyjechać bez rozmowy ze mną? - To, co miałam ci do powiedzenia, usłyszałeś dawno temu. Dziesięć lat rozłąki nie zmieniło mojej opinii. - Z szacunku dla Danny'ego powinnaś chociaż zapytać, jak się czuję i jak sobie radzę z moim smutkiem. - Niczego nie powinnam. Nie szanuję cię, a co do twojego smutku, to widzę, że nawet nie wyłączyłeś dzisiaj pieców. Śmierć Danny'ego była tragedią, ale nie zmieniła charakteru tej rodziny. - Twojej rodziny. - Nie. Nie chcę mieć nic wspólnego z tobą, Chrisem i twoją odlewnią. Przyjechałam, żeby osobiście i prywatnie pożegnać się z Dannym przy jego grobie. Niestety, przeszkodził mi w tym twój sługus. - Nie zauważyłem, żeby Beck przerzucił cię przez ramię i zaciągnął tutaj wbrew twej woli. - Nie, ale sprytnie zasugerował, że wie o czymś, czego nie mogłam zignorować. Podstęp się udał, jestem tu. Teraz jednak spełniłam obowiązek. Jadę na cmentarz, a potem wracam do domu. - Jesteś w domu, Sayre. Roześmiała się gorzko. - Nigdy się nie poddajesz, prawda, Huff? - Nie. Nigdy. - Zrób sobie przysługę i zrozum, że nie masz już na mnie żadnego wpływu. - Za pomocą kciuka i palca wskazującego uformowała kółko. - Zero. Nie obchodzi mnie nic, co mówisz. Nawet nie próbuj mnie straszyć. Nie mógłbyś wymyślić niczego gorszego ponad to, co już zrobiłeś. Prze-stałam się ciebie bać. - Naprawdę? - Naprawdę. Podszedł do drzwi biblioteki i otworzył je na oścież. - Udowodnij to. 5 Było to wyzwanie, którego nie mogła odrzucić, podobnie jak konfrontacji z Beckiem Merchantem. Wycofywanie się nie leżało w jej charakterze. Chciała czy nie, odziedziczyła pewne cechy po swoim ojcu. Wiedząc, że prawdopodobnie dobrowolnie wpada w jego sidła, podążyła za Huffem do biblioteki. Powiedziała, że już się go nie boi. Zapewne w to nie wierzył, ale nie to było teraz ważne. Liczyło się jej przekonanie. Nie musiała udowadniać swojej odwagi jemu, tylko sobie. Łatwo było rozprawiać o uleczeniu i obojętności, mieszkając prawie cztery tysiące kilometrów od domu. Jedynym sposobem, by się o tym przekonać, było bezpośrednie zmierzenie się z wrogiem, który kiedyś zadał jej śmiertelną ranę. Tylko w ten sposób mogła się upewnić, że jej strach przed Huffem należy do przeszłości i że ojciec nie ma już na nią żadnego wpływu. Dlatego weszła za nim do biblioteki. Poza ogromnym telewizorem, w pokoju przez te dziesięć lat nic się nie zmieniło. Rozglądając się, próbowała przywołać chociaż jedno przyjemne wspomnienie związane z tym miejscem, ale nie potrafiła go odnaleźć w pamięci. Jaskinia Huffa wiązała się wyłącznie z przykrymi zdarzeniami w jej życiu. Kiedy była małą dziewczynką, wiecznie walczącą o zainteresowanie ojca, obowiązywał ją zakaz wstępu do biblioteki. Chris i Danny mogli wchodzić do sanktuarium Huffa, byli tam wręcz mile widziani, ale nie ona. Wiedziała, że wynika to wyłącznie z tego, iż jest dziewczyną. W tym właśnie pokoju Huff wyjaśnił Sayre i jej braciom, jak bardzo chora jest ich matka. Przemawiając ... [Read more...]

lejną lalę ze swojej sfery. Chcesz w tej krótkiej przerwie trafić do jego łóżka? ...

Czemu nie? - Tamsin Dexter! - huknęła sama na siebie zgorszonym tonem. Chyba zwariowała. Gadała do siebie po nocy w pustym parku, fantazjując na temat kapitalnego faceta. Pewnie za długo była sama. ... [Read more...]

nieznanego?

- Tak, właśnie tak. Dlatego również i z tego powodu czuję się czymś więcej niż tylko zwykłą różą... - Moja piękna... - mały Książę przystanął i czule pogładził płatki Róży. Ona, po chwili milczenia, zaczęła opowiadać: ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 vapiano.wroclaw.pl

WordPress Theme by ThemeTaste