- Biedna mała, taka cicha i pogrążona w książkach - świergotała do ucha jednemu z przyjaciół męża. - Czasem wydaje mi się, że lepiej się bawię i czerpię więcej radości z tańców i przyjęć niż ona!
- Zapewne, droga pani - odparł starszawy wielbiciel, wiedząc, że nie może dać innej odpowiedzi. - Pani pod każdym względem prześciga córkę, proszę mi wierzyć! Lady Helena poznała panią Hastings-Winborough za pośrednictwem pani Durham i od razu odniosła wrażenie, że ma do czynienia z wyjątkowo głupią kobietą. Przy okazji potwierdziła pogłoski o nieprzeciętnej urodzie córki i wyso¬kości posagu. Jednakże wiedziała, że jeśli panna Hastings-Whinborough okaże się równie ograniczona jak jej matka, to nic nie wyjdzie z najbardziej misternych planów. Z drugiej strony uroda dziewczyny może zachęcić do ożenku jej bratanka - znanego konesera kobiecych wdzięków. W każ¬dym razie, jeżeli tylko Lysandrowi uda się zaciągnąć pannę do ołtarza i zapewnić familii nowego dziedzica, nie będzie miało większego znaczenia, że zostawi ją później w Candover. To może w istocie okazać się lepszym rozwiązaniem niż narażanie pięknej, acz głupiutkiej i nie obeznanej ze zwyczajami socjety panienki na ataki każdego eleganta w mieście. Tak też rozumowała lady Helena, a tymczasem pani Durham zaprowadziła ją wraz z panią Hastings-Whinborough do małego pokoiku na tyłach plebani i zostawiła je tam dyskretnie na rozmowę w cztery oczy. Lady Helena obserwowała z ponurym rozbawieniem, jak jej towarzyszka stroi dziwaczne pozy, poprawia włosy i fal¬banki przy sukni i bezustannie demonstruje kolekcję drogich pierścionków. - Przysięgam, lady Heleno, nie mam pojęcia, dlaczego pani chce ze mną rozmawiać. - Przebiegła w pamięci listę książąt, hrabiów i lordów, dochodząc w końcu niechętnie do jakiegoś zabłąkanego markiza. Bratanek lady Heleny Candover - że też nie potrafiła od razu skojarzyć... - Nie marnujmy zatem czasu - wtrąciła obcesowo lady Helena, chcąc jak najszybciej zakończyć ten nudny interes i wrócić do Candover, zanim się oszczeni jej ulubiona suczka Millie. - Słyszałam, że ma pani piękną córkę. - Och, tak, milady! Ma dopiero dziewiętnaście lat i nie dałaby pani wiary, jaka jest słodka. Z pewnością, pomyślała sarkastycznie lady Helena. - Pani Hastings-Whinborough, chodzi o to, że mój brata¬nek szuka odpowiedniej żony. Jest ostatnim markizem Storrington. Wdowa westchnęła i uniosła wzrok w stronę sufitu. - Ci niepoprawni młodzieńcy, zawsze ociągają się z ożen¬kiem... - Uśmiechnęła się nieszczerze i pomachała palcem. - Moja córka, poza urodą, posiada też piękny posag w wysokości stu tysięcy funtów. Naturalnie, nie będzie mogła nim rozporządzać aż do dwudziestego piątego roku życia, chyba że do tego czasu wyjdzie za mąż, ma się rozumieć, za zgodą moją i naszego prawnika, pana Jamesona. - Ufam, że propozycja związku córki z markizem uzyska pani całkowite poparcie. - Lodowaty głos lady Heleny przeciął powietrze. - Ależ, milady, nie śmiałabym nawet sugerować... - wy¬jąkała zdetonowana rozmówczyni. - Chciałam jedynie... Naturalnie, moja córka byłaby wielce zaszczycona, gdyby wybór jego lordowskiej mości przypadkiem padł na nią. Jako markiza... - Niestety - ciągnęła lady Helena, zadowolona, że poka¬zała pani Hastings-Whinborough, gdzie jej miejsce. - Mój bratanek wraz z tytułem odziedziczył również długi ojca. Jednak mogę pośpieszyć z wyjaśnieniem, iż on sam nie jest rozrzutnikiem. - Nie uważała za konieczne dodać, że jego szczęście w grze w karty uważane jest powszechnie za fenomenalne. - Tak więc mój bratanek ma szczerą nadzieję uratować od bankructwa rodzinną posiadłość, zapewnić utrzymanie młodszej siostrze i zarządzać majątkiem sprawnie i z dużym zyskiem. Pani Hastings-Whinborough, nie ukry¬wam, że obecne okoliczności nie pozwalają mu wybrać żony spośród dam równych mu stanem. Gdyby tak było, nasza rozmowa nie miałaby w ogóle miejsca! - Całkowicie to rozumiem, milady - odparła wdowa z szacunkiem, uświadomiwszy sobie z całą ostrością, że być uważaną za niegodną markiza jest nieodwracalnym piętnem w towarzystwie. Lady Helena uśmiechnęła się miło. Dopóki było wystar¬czająco jasne, kto komu robi zaszczyt w proponowanym związku, mogła traktować całą sprawę z wyniosłą pobłaż¬liwością. - Jak pani słusznie zauważyła, pani Hastings-Whinborough, młodzi mężczyźni wykazują irytującą opieszałość, gdy idzie o kwestię małżeństwa. Proponuję zatem za¬aranżować spotkanie młodych w sposób jak najbardziej nieformalny. Jeśli pani się zgodzi, przywiozę mego bra¬tanka w najbliższy piątek na herbatkę. Będzie miał okazję poznać pani córkę bez składania jakichkolwiek deklaracji. - Zaległa chwila ciszy. - Co więcej, ufam, iż także nieformalne spotkanie może ułatwić wzajemną prezentację, a nawet sprawić, że się polubią. - Lady Helena zawahała się na moment. - Mój bratanek jest człowiekiem nader niezależnym i sam rozporządza swoim losem. Byłoby lepiej, gdyby panna Hastings-Whinborough nie wiedziała zawczasu o celu naszej wizyty. Nie chcia¬łabym jej wprawić w przykre zakłopotanie, jeśli jego lordowska mość nie zaakceptuje kandydatury. Bo nawet ja, droga pani Hastings-Whinborough, nie mogę zmusić go do małżeństwa! Wdowa milczała i tylko wydęła usta. Nie miała zamiaru postąpić zgodnie z życzeniem lady Heleny. Już ona zmusi Clemency do uległości! Krnąbrna panna, pozostawiona sama sobie, z pewnością pojawi się w jakiejś niepozornej sukienczynie z batystu, z włosami związanymi zwykłą wstążką, mamrocząc pod nosem. Bóg jeden wie, jakie mądrości wyczytane w książkach! A przecież nic tak nie odstrasza mężczyzn, jak kobieca inteligencja. Musi powiedzieć o tym córce. Trzeba ją także porządnie ubrać i uczesać, najlepsza będzie nowa różowa suknia. Przede wszystkim zaś należy ją nauczyć szacunku dla opinii markiza. Pani Hastings-Whinborough wstała i dygnęła lekko w uznaniu łaskawości lady Heleny. Zapewniła jeszcze, że nie musi się niczego obawiać, bowiem jej kochane dziecko jest należycie wychowane. Lady Helena stłumiła w zarodku nasuwające się złe myśli. Niestety, spełniły się najgorsze przeczucia Clemency. W czwartkowy wieczór siedziała w salonie ze spuszczoną głową i wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w swoje hafty, starając się powstrzymać drżenie rąk. A zatem wszystko zostało uzgodnione, jak powiedziała matka. Ma się odpowiednio uczesać - mama zaprosiła w tym celu swoją fryzjerkę Adelę - i włożyć tę okropną różową suknię z jedwabiu. Ponadto dowiedziała się, że nawet ciotka markiza pochwala ten związek, a Clemency powinna być wdzięczna matce i bez względu na wszystko zgadzać się z każdym słowem markiza. A jeżeli przyszłoby jej do głowy sprzeciwić się tym życzeniom, ciągnęła pani Hastings-Whinborough, wyczuwając wrogość córki, lecz nie pozwalając jej wyrazić swojego zdania, już wkrótce tego pożałuje, ona bowiem nie zechce mieć nic wspólnego z tak wyrodną córką. Dla opamiętania się odeśle ją wtedy do Barnet, do ciotki Whinborough. Na te słowa Clemency spojrzała z przerażeniem na wykrzywioną triumfalnym uśmiechem twarz matki. Ciotka Whinborough prowadziła pobożny, niemal ascetyczny tryb życia i była znana z surowości i nieugiętości charakteru. Clemency pamięta do dzisiaj jedyną wizytę w jej domu, gdy zobaczyła skuloną w kuchni, posiniaczoną dziewczynę, pobitą z jakieś błahej przyczyny. Na prośbę Clemency interweniował w tej sprawie ojciec i zagroził ciotce wstrzymaniem wy¬płacania jej pensji, jeżeli nie zaprzestanie maltretowania służby. Ciotka Whinborough nigdy nie zapomniała Clemency tego incydentu i matka doskonale o tym wiedziała. - Clemency, słuchasz mnie? - Tak, mamo - odparła posępnie dziewczyna. - Oczekuję z twojej strony pełnego współdziałania. Rozbierając się tego wieczoru, Clemency miała uczucie, jakby znalazła się w potrzasku. Zdesperowana, nie widziała żadnej możliwości ucieczki z tej pułapki. Z początku zastanawiała się, czy w tej sytuacji nie zdać się na łaskę i niełaskę nieznanej ciotki markiza, lecz szybko odrzuciła podobne myśli. Do sypialni weszła pokojówka Sally i zdu¬miała się, gdy zastała swoją panią bladą, siedzącą w mil¬czeniu na skraju łóżka i wpatrującą się bez celu przed siebie. Sally, hoża dziewczyna o kasztanowych, podskakujących wraz z każdym ruchem włosach, służyła wcześniej u pewnej skąpej księżnej i często raczyła Clemency niewybrednymi opowieściami o arystokracji. Przywiązała się bardzo do swej nowej pani, która okazała się po dziesięciokroć hojniejsza niż poprzednia, a ponadto o wiele młodsza i piękniejsza. - Pewnie już słyszałaś - odezwała się Clemency apa¬tycznie. Pozwoliła, aby służąca zaprowadziła ją do toaletki i tak długo szczotkowała jej włosy, aż zalśniły w świetle świec. - Słyszałam, panienko. - A jeżeli się nie zgodzę, matka pośle mnie do ciotki Whinborough. - Och, tylko nie to, panienko! - Tak powiedziała. - Ale, panienko, ten markiz - rzekła Sally po chwili wahania. - Wiem, że to nie moja sprawa, ale... - Czyżbyś coś słyszała na jego temat? - Och, panienko! - Sally spojrzała na odbicie smutnej twarzy Clemency w lustrze i wybuchnęła płaczem. - Nie wy szłabym za niego, nawet gdyby miał dziesięć tytułów! Księżna opowiadała mi, że markiz Alexander to istny diabeł. - Ale... co właściwie miała na myśli? - Krążyły opowieści... o młodych dziewczętach, które stały się jego ofiarami. Mówiono, że on je... źle traktował, wie panienka. Poza tym kiedyś zakatował prawie na śmierć swojego kamerdynera. - Jakie to okropne! - Oczywiście, sprawę zatuszowano. - Jak mama mogła... - zaczęła Clemency i zamilkła. Doskonale wiedziała, jak to się odbyło. Ostatecznie markiz to markiz i nie ma potrzeby analizować cech jego charakteru. Jeszcze długo po wyjściu Sally Clemency rozmyślała nad swym losem. Nie miała do kogo zwrócić się o radę. Prawnik ojca, pan Jameson, który zajmował się sprawami jej posagu, był łagodnym, lecz mało znaczącym człowieczkiem. Niemożliwe, aby potrafił, nawet gdyby chciał, pomóc jej wyjść z tej matni, wszak nigdy dotąd nie przeciwstawił się życzeniom matki. Co do ciotki Whinborough, która z zasady gardziła arystokratami, jako ludźmi prowadzącymi rozpustny i niegod¬ny tryb życia, Clemency nie wątpiła, że bez wahania poprze to małżeństwo, byle tylko zyskać możliwość pognębienia swojej siostrzenicy. Wtedy właśnie przypomniała sobie o kuzynce ojca, pani Stoneham, która niedawno owdowiała i mieszkała teraz niedaleko Berkhamsted. W czasach gdy żył jeszcze ojciec, Clemency odwiedziła kilkakrotnie kuzynkę Anne na probostwie - mąż jej był pastorem - i zachowała w pamięci bardzo miłe wspomnienia. Wprawdzie nie widziały się już od ładnych paru lat, lecz po śmierci ojca pani Stoneham napisała do Clemency pełen troski list i w serdecznych słowach zapraszała ją do siebie. Matka nie pozwoliła jej przyjąć zaproszenia, ale dziewczyna, w tajemnicy przed nią, utrzymywała korespondencję z kuzynką. Co prawda były to jedynie życzenia z okazji świąt i urodzin. Clemency weszła tym sposobem w posiadanie nowego adresu pani Stoneham. Co więcej, nie sądziła, aby matka go znała, kuzynka bowiem przeprowadziła się dopiero niedawno. Clemency po stokroć zadawała sobie w myślach pytanie, czy daleka krewna zechce ją przygarnąć, gdy zjawi się u niej tak niespodziewanie, czy też natychmiast odeśle ją do matki. Tak czy owak, pomyślała z rozpaczą, przekreśli to możliwość tego przykrego związku. Z ultimatum matki wynikało jasno, że Clemency nie ma wyboru. Musi uciec z domu, i to jak najszybciej. 2 Pani Stoneham, pięćdziesięcioletnia kobieta o przyjemnej powierzchowności i włosach lekko oproszonych siwizną, siedziała w salonie swojego domku w małej wiosce Abbots Candover i zajmowała się szyciem, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi wejściowych. Podeszła do okna i ku swojemu zdumieniu ujrzała Clemency Hastings, która w ubru¬dzonym i pogniecionym ubraniu zsiadała właśnie z wozu. Pani Stoneham zauważyła, że nie ma bagaży - trzymała w ręku jedynie małą torbę podróżną. - Przyjechała panna Clemency - oznajmiła w drzwiach służąca. - Dzień dobry, kuzynko Anne. - Dziewczyna niepewnie weszła do pokoju. Była blada i wyglądała na lekko prze-straszoną. - Och, moja droga Clemency! - Pani Stoneham zbliżyła się do niej i objęła ją czule. Przybyła wybuchnęła ze zdenerwowania płaczem i przez kilka chwil słychać było jedynie żałosne odgłosy szlochu i niewyraźnie wypowiada¬nych słów. - Bessy, przynieś proszę herbatę i ciastka dla panny Clemency. - Pani Stoneham poklepała dziewczynę pociesza-jąco po ramieniu i spojrzała na nią z troską. - Clemency, najdroższa, jesteś cała zziębnięta. Chodź tu bliżej, usiądź i zdejmij kapelusz. Opowiedz teraz, co się stało. Mam nadzieję, że mama czuje się dobrze. Dziewczyna kiwnęła głową i przełknęła ślinę. Trochę czasu zajęło jej naświetlenie pełnego obrazu sytuacji, ale i tak pani Stoneham ledwie mogła w to uwierzyć.