– Nie wiedziałem, Rainie. Trzy dni temu sprawdziłem, czy w sejfie jest broń. Nie było.
Zapytałem Danny’ego. Powiedział, że jeszcze jej nie złożył. Obiecał, że kiedy skończy, schowa wszystko na miejsce. Nie zawracałem sobie tym głowy: – Aż nadeszło wezwanie. – Ale Danny tego nie zrobił! Przysięgam, Rainie, że chłopak nie ma w sobie ani krzty agresji. Do diabła, gdyby był bardziej do mnie podobny, może i mógłbym sobie to wyobrazić. Ale to synek swojej mamusi. Nie skrzywdziłby muchy. – Co zastałeś w szkole, kiedy tam dotarłeś, Shep? – Wszystko jest w raporcie. Kiedy przyjechałem, dzieci już ewakuowano. Ktoś podobno widział, jak sprawca ucieka z budynku. Ktoś inny twierdził, że w środku są jeszcze ranni. No to wszedłem. I w pracowni komputerowej znalazłem Danny’ego. Z bronią... – Trzymał pistolety? Podnosił z podłogi czy trzymał? – Właśnie podniósł. – Shep! – No dobra! Trzymał broń, do cholery. Trzymał obie sztuki i wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Gdy wypowiedziałem jego imię, wycelował w moją głowę. – I nic ci to nie mówi? – Spanikował, Rainie! Był przerażony i, do diabła, płakał. Przysięgam ci, że miał łzy na policzkach. Na litość boską, mówimy o Dannym. Chłopcu, który nosił kiedyś twoją odznakę. Tym samym, który lubił bawić się pod biurkami. Tym samym, który zawsze chciał siedzieć obok ciebie przy stole... – Przestań! Nie chcę tego dłużej słuchać. Rainie stanęła na skraju werandy z rękami splecionymi mocno na piersi, żeby się trochę ogrzać. W oddali dostrzegła błysk, jakby księżyc odbił się w kawałku szkła. Zastanowiło ją to. Kiedy próbowała przebić wzrokiem ciemności, drzewa zaszumiały nagle i jakiś duży ptak wzbił się do lotu. – Jeśli Danny ma z tym coś wspólnego – odezwał się za jej plecami Shep – to tylko dlatego, że ktoś go wciągnął. Ostatnio miał... problemy ze sobą. Może jest podatny na wpływy. W wieku trzynastu lat wszyscy chłopcy są podatni na wpływy. – Wiemy o incydencie z szafkami, Shep. I wiemy o Kenyonie. Dla mnie Danny wciąż jest kochanym dzieciakiem i jeszcze wczoraj rano zgodziłabym się z tobą, ale teraz nie jestem już niczego pewna. Pozory mogą mylić. Ci chłopcy... są zawsze czyimiś synami, Shep. Są zawsze czyimiś dziećmi. Głowa Shepa opadła. Rainie powiedziała mu prawdę. Miała najlepsze intencje, ale nie mogła patrzeć, jak O’Grady się załamuje. – Próbujemy dowiedzieć się czegoś więcej ze szkolnych komputerów – dodała cicho. – Może gdy znajdziemy ślady jego rozmów w Internecie... kontaktów z kimś z zewnątrz... nie wiem. – Dobrze, dobrze. – Głos Shepa ożywił się. – O to właśnie chodzi. Dowiedzcie się, kto naprawdę za tym stoi. – Jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć, co się stało, Shep, pozwól nam porozmawiać z Dannym. Quincy, ten agent FBI, jest wyszkolonym psychologiem i ekspertem od masowych morderstw. Będzie wiedział, jak do niego podejść. Dotrze do sedna sprawy. – Nie. – Shep, chcesz, żebym pomogła Danny’emu, a jednocześnie uniemożliwiasz mi to. Zdecyduj się. – Żadnych przesłuchań! Chłopak jest teraz skołowany. Może nawet spróbuje wziąć winę na siebie. Wiesz, że niektóre dzieci tak robią. Ale ja nie pozwolę, żeby mój syn spędził resztę życia w więzieniu, bo zebrało mu się na bohaterskie pozy. – A co z Becky? Może ona coś widziała... – Lekarze mówią, że jest w szoku. – Quincy jest specjalistą. – Odkąd to masz taką dobrą opinię o agentach FBI? Zaraz, zaraz. A więc to tak? Byłaś na randce z tym facetem! – Przywiąż mi kamienie do nóg i utop w rzece.