usłyszał za sobą odgłos otwieranych drzwi. Nawet nie musiał się oglądać.
- Pani lepiej w burgundzie niż kuzynce Rose - powiedział. - Ja nie szukam utytułowanego męża. Bardzo brzydki nałóg. Odwrócił się z lekkim uśmieszkiem. - Czy wyszła pani za mną tylko po to, żeby powstrzymać mnie od palenia cygar? - Obawiam się, że czeka mnie dużo więcej pracy. Zaintrygowany, schował nie zapalone cygaro do kieszeni. - Niech zgadnę. Pragnie pani kolejnej podwyżki, zanim podejmie się pani nadludzkiego zadania? - Nie. - Proszę mi zatem powiedzieć, co panią gnębi. - Jestem guwernantką. Nie powinnam nosić sukni od madame Charbonne. Lucien zmierzył ją wzrokiem. - Gdyby pani jej nie chciała, nie pozwoliłaby pani wziąć miary. Zapłoniła się. - Może tak, ale moje pragnienia nie mają tu nic do rzeczy. Nie jest właściwe, żebym... - Istotnie - przerwał jej, podchodząc bliżej. - Ale i tak ją pani włoży, prawda? Cofnęła się o krok, lecz natychmiast zmniejszył dystans. - Milordzie... - Tak? Znowu się zawahała. - Oczywiście, że włożę. Piękniejszej sukni na pewno już nigdy w życiu nie będę nosiła. Panna Gallant dawała mu szansę. Powinien teraz powiedzieć coś miłego i stosownego, ale przez całe lata usilnie starał się zasłużyć na miano drania i kilka sprytnie dobranych słów nie mogło go raptem zmienić. - Proszę mi więc podziękować, zamiast robić wykład na temat złych nawyków. Panna Gallant dumnie uniosła brodę. Ten gest niezmiennie go pociągał. - Nie, bo powziął pan złą decyzję. Wkrótce jej pan pożałuje, gdy ktoś z towarzystwa zauważy, w co się stroi pańska guwernantka. I kto nią jest. - Alexandro - szepnął, żałując, że stoją na środku Bond Street. Chętnie by ją pocałował. - Już dawno przestałem się przejmować, co ludzie o mnie myślą. Chcę panią zobaczyć w tej sukni i już. - Nie jest to wielkie zwycięstwo, milordzie. Skinął głową. - Ale pierwsze z wielu. A właściwie drugie, jeśli uwzględnimy fakt, że jednak pani dla mnie pracuje. Spojrzała mu prosto w oczy. Tylko rumieniec na twarzy przeczył wrażeniu całkowitego spokoju. - To jeden z wielu błędów, które popełniłam, milordzie. - Mam nadzieję, że nie ostatni. - Pozwolił jej zinterpretować te słowa w dowolny sposób i zerknął na drzwi pracowni. - Niech pani przeprosi ode mnie diabelskie nasienie i jej matkę. - Ona nie jest taka zła, dobrze pan wie. Pragnął wziąć ją w objęcia, ale poprzestał na muśnięciu palcami gładkiego policzka. - Najchętniej usłyszałbym to samo w piątek rano. Zostały pani trzy dni, panno Gallant. Odprowadził ją wzrokiem i wsiadł do faetonu. Przez całą drogę do klubu bokserskiego rozmyślał ponuro. Miał tuzin kochanek rozrzuconych po całym Londynie, a wiedział, że następne wkrótce zjadą do miasta, więc nie powinien narzekać na samotność. Stwierdził jednak, że nie tęskni za ich bezmyślnym paplaniem i chętnymi ciałami. Pożądał Alexandry Gallant. I chciał, żeby ona też go pragnęła. Niewątpliwie ją zainteresował, lecz umiała się oprzeć pokusom. Z drugiej strony, czuła się przy nim dostatecznie swobodnie, żeby go obrażać. Jej bezpośredniość również mu się podobała. Niech to wszyscy diabli! Musi znaleźć żonę najszybciej, jak to możliwe. Przyjrzał się